Nasz portal jest pełen miejsc i tras, które odwiedziliśmy i które rekomendujemy, ale chciałbym, aby pojawiały się tutaj również opowieści o przygodach, jakie przytrafiają się nam podczas naszych podróży. Tą krótką przygodą z kotem chciałem rozpocząć tę serię i jednocześnie zaprosić Was do dzielenia się swoimi przygodami.
To jednak kot!
Był sierpień 2021 roku, sobota. Piękny dzień od rana, więc postanowiłem nie marnować ani minuty. Szybko zebrałem się i postanowiłem, że „bokami” i bezdrożami udam się w kierunku Białegostoku. Jako że mieszkam po zachodniej stronie Warszawy, chwilę mi zajęło dotarcie na drugą stronę Wisły, gdzie szutrowe lub mniej uczęszczane drogi są znacznie łatwiejsze do odnalezienia. Plan był prosty, jadę na azymut, kierując się w stronę województwa podlaskiego bez większej spiny czy liczenia czasu. Chciałem dotrzeć do moich rodziców około pory obiadowej, aby wypić kawę, coś zjeść i wrócić do siebie.
Oczywiście, jak to bywa przy kręceniu się ot tak na azymut, całkowicie się zapomniałem. Niestety ciekawe drogi, jakie tego dnia miałem przyjemność przemierzać, wciągnęły mnie w pełni. Stąd też po ponad dwóch godzinach zorientowałem się, że przejechałem zaledwie 100 km w obranym kierunku i żeby zrealizować swój plan dnia muszę szybko coś zmienić. Analiza swojej pozycji na mapie i niestety droga S8, do której miałem niedaleko, była jedynym słusznym wyborem. W tym miejscu warto wspomnieć, że rodzaj drogi, jaki wybrałem, popularnie są nazywane „eskami”, co ma znaczenie dla dalszego biegu tej historii.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Szybki skok na S8, spojrzenie na nawigację — ok, mam niecałe 100 km do domu moich rodziców. Trochę byłem już zmęczony, bo nie ukrywam, że kilka kilometrów tych offroadów przejechałem, więc tempomat i heja.
„Ustawiłem” się za dwoma autami, które miały taką samą przepisową prędkość, więc przy tempomacie utrzymywałem sobie spokojną odległość, poruszając się prawym pasem. Tak przejechałem może 15 km, kiedy, ku mojemu zdziwieniu, coś zaczęło się dziać na drodze. Pierwsze auto unik, drugie auto unik i zjazd na lewy pas, a przed moim przednim kołem ukazuje się mała czarna kulka. Byłem przekonany, że taka jakaś część samochodowa. Przejechałem dosłownie kilka centymetrów od przedmiotu, ale w ostatniej chwili zorientowałem się, że to kociak. Myślę, że żeby nie szybka reakcja to na pewno kot, ale może i ja dzisiaj byśmy tu nie byli.
Kocie jedziesz ze mną!
Jako że jestem psiarz i kociarz to długo się nie zastanawiałem — zjazd na pobocze, awaryjne. Zszedłem do rowu i tak cofnąłem się jakieś 300 metrów. Było mega gorąco, więc mój kombinezon na tak krótkim odcinku dał mi odczuć swoją obecność. Gdy dotarłem do „miejsca spotkania”, maluch siedział już w kępce trawy na poboczu. Nie bał się, nie uciekał. Od razu wziąłem na ręce — mały wychudzony, z zaropiałymi oczami. Widok straszny. Pierwsza myśl — wyniosę go za siatkę odgradzającą drogę szybkiego ruchu, aby miał szansę przeżyć. Były jednak dwa problemy: przeżyć? w takim stanie? – pewnie nie. Drugi to droga w tym miejscu była w wykopanym wąwozie, więc podejście do siatki w stroju motocyklowym byłoby niezłym wyzwaniem w tej temperaturze. OK, mały jedziesz ze mną. Schowałem kota pod kurtkę z postanowieniem, że na pierwszej stacji zostawię go.
Tak dojechałem do pierwszego „cpn-u”. Zatrzymałem się przy dystrybutorze , czy jak kto woli przy „instrybutorze”. W tym momencie odpinam delikatnie kurtkę. Kot tylko wystawia łebek na chwilę i zaraz się chowa. Nie uniknęło to jednak uwadze innych ludziom, którzy z uśmiechem na twarzy mnie pozdrowili. Ok maluchu, jednak Cię zabieram.
Tak z tym kotem przemierzyłem około 70 km do domu moich rodziców. Na miejscu szybka wizyta u weterynarza, bo coś, czego się obawiałem to oczy, które były w strasznym stanie. Oczywiście kot był też mega wychudzony. Podczas badania okazało się, że bardzo mało — nie pamiętam dokładnie ile. Na szczęście wet szybko stwierdził, że oczy da się uratować, a zwierzak ma chęci jeść, więc wszystko powinno być ok. Z taką wiedzą byłem już spokojny. Poza tym okazało się, że to była towarzyszka mojej podróży. Stała się też towarzyszką naszego życia, bo finalnie zabrałem ją do domu. Na imię ma Eska.
LwG
Jeżeli doceniasz, co robimy, to:
Komentarze
Jejku, aż mi się łezka zakręciła w oku! Jak dobrze że kociak trafił na Pana! <3
Tomasz złoty człowiek 🙂